Ono siedział całkowicie sam przy rzece. Przysłuchiwał się stukaniu wody o
skały. Usłyszawszy szelest w krzakach otworzył oczy i odwrócił
delikatnie łeb w stronę dochodzącego dźwięku. Wtem ujrzał czarnego,
wysokiego basiora, który patrzył na niego dumnie jednym okiem. Biały
basior mrugnął powoli nie odwracając wzroku od alfy. Wiedząc iż nie
stanie mu się krzywda opuścił łeb do dołu, spojrzał prosto w swe odbicie
po czym zamknął oczy przypominając sobie sytuacje, gdy dołączył do
watahy.
---
Dwa lata wcześniej
---
Biały basior powoli sunął przez pustkowia, zero wody, zero pożywienia.
Coraz bardziej zasapany próbował dostać się na inne tereny, jednak było
to niemożliwe, gdy dookoła jedyne co było to piasek. W pewnym momencie
zaczął zwalniać. Coraz wolniej przebierał łapami. Zatrzymał się.
Popatrzył pusto przed siebie, nie było tam nic, dosłownie nic. Nagle
padł, runął na ziemie, a jedyny dźwięk jaki powstał to „puf”. Piasek
wzniósł się i pokrył część jego ciała. Wilk zamlaskał, jego powieki
poczęły opadać, brakło mu już sił, ostatnie co widział to sylwetka...
sylwetka zwierzęcia... czy to koniec jego podróży? Ono już nieprzytomny
leżał na piasku, a nieznajomy podbiegł do niego. Przyjrzał mu się przez
dłuższą chwilę, za pewne rozważał też decyzje zostawienia go na pustyni,
ale to tylko przeczucie. Po chwili jednak wziął go na grzbiet i zaczął
iść, iść w stronę nowego domu pana Un Primrose. Minęła godzina, a oba
basiory wylądowały w jaskini. Nieznajomy zrzucił Ono z grzbietu na kupie
liści, które za pewne służyły jako legowisko. Ono mimo wszystko się
jeszcze nie budził. Zaczęły mijać minuty i po około 30 Beldour w końcu
postanowił łaskawie otworzyć oczy. Przez chwile obraz był mglisty,
ponieważ się zestresował, jednak gdy zauważył że nie jest na pustyni, a w
jakiejś jaskini, prawdopodobnie czyimś domu lub szpitalo podobnym
pomieszczeniu. Kiedy ujrzał wilka zamrugał kilka razy, a obraz wrócił do
normy. Mógł w sumie teraz uciec bez słowa, ale jego siły były
wyczerpane. Nie jadł od dłuższego czasu, a co dopiero pił, więc po
prostu leżał w milczeniu. Przeciągnął się cicho mrucząc. Nieznajomy
przyniósł z nikąd miski z wodą, a także soczysty kawał jeleniego mięsa.
Na pysk Beldour’a od razu wkroczył szeroki uśmiech. Pierwsze co zrobił
to oczywiście się napoił. Była to dość krępująca dla niego sytuacja,
ponieważ jego zbawienie (czyt. nieznajomy) obserwował każdy jego ruch.
Kiedy przegryzł trochę miesą, jednooki zaczął mówić:
- Jak się nazywasz i skąd jesteś?
Połknął ostatni kawałek mięsa jaki był w jego jamie ustnej po czym dość
pytająco zerknął w stronę „bestii” jaka przed nim siedziała.
- O-Ono.... – wyszeptał. Było mu wstyd, że musiał zostać uratowany przez
obcą osobę, jednak wziął oddech dodając sobie pewności – Ono Un
Primrose – dokończył.
- A więc Ono Un Primrose, jestem Cerber De La Coste – przedstawił się.
Przytaknął i opuścił uszy. Nie był pewyn co mógł robić w takowej sytuacji, jednak ciekawiła go jedna rzecz.
- Dlaczego... – udało mu się wydusić tylko słowo.
- Dlaczego co? – zapytał po chwili Cerber.
Ono zamknął oczy i dopiero po jakiejś minucie odpowiedział:
- Dlaczego mnie uratowałeś? Jestem dla ciebie obcy..
- To chyba proste, że nie zostawię kogoś poszkodowanego na pustkowiu,
właściwie wyglądałeś niegroźnie, więc postanowiłem cię zabrać -
uśmiechnął się nikle.
Beldour nie wiedząc jak reagować po prostu westchnął. Rozejrzał się po
pomieszczeniu, a jego wzrok natrafił na waderę. Zastanawiając się kto to
odwrócił łeb w stronę Cerbera.
- To moja żona, Asteria De La Coste, razem ze mną alfuje w watasze zewu
księżycaa.. – przeciągnął ostatnią głoskę, chyba mu się trochę
zagalopowało – nie jesteś żadnym szpiegiem, prawda?
- Nie... ja... uciekłem tylko z rodzinnego domu przez pewien incydent,
nie jest on ważny... to.. – w oczach białego wilczura zaczęły zbierać
się łzy, jednak położył łapę na pysku, aby nic nie było widać – j-jestem
do niczego..
Cerber opuścił łeb, wiedział że to była ciężka sytuacja dla Ono.
Skończył żywoti własnego ojca, więc na pewno nie mogło być dla niego nic
łatwego.
- Nie kryj się z emocjami, są ważne.. – zrzucił łapę Ono z jego pyska.
- Ale ja chce być silny, chce po prostu... być kimś – szepnął.
- Mam dla Ciebie pewną propozycje, dołącz do naszej watahy, może uda ci
się tu znaleźć nowy dom – zastrzygł uszami czekając na odpowiedź –
właściwie, to jakie posiadasz moce?
- J-Ja... władam zaklęciami... mam też osiem kryształów, które potrafią
robić inne rzeczy.. no i potrafię też leczyć innych.. – wymamrotał i
chlipnął parę razy noskiem.
Cerber się uśmiechnął.
- Na pewno znajdzie się miejsce dla ciebie, proponuje ci żebyś stał się
uzdrowicielem, nie ma ich wielu, a więc można by rzec że jesteś
wyjątkowy – puścił mi oczko, a to zabawna sytuacja, ponieważ drugiego
nie ma.
- Uzdrowiciel... wyjątkowy... – zaczął cicho mówić do siebie. Wziął
głęboki oddech, a kiedy wypuścił go ze swoich płuc przytaknął, zgodził
się na przyjęcie, a także na takowe stanowisko.
Nie było już odwrotu, te tereny były teraz jego domem, nowym domem, z
nowym Ono, z nowym basiorem, który ma inną historię, jednak w środku,
dalej jest ten sam.
---
Teraźniejszość
---
- O czym tak rozmyślasz, Ono? – zapytał w pewnym momencie alfa.
- Nic ważnego... po prostu o tym jak tu dołączyłem, minęły już 3 lata, a
to dalej tkwi w mojej głowie.. – westchnąłem, odwracając łeb delikatnie
w stronę De La Costy.
Cerber podniósł jedną brew, za pewne czuł w środku ciała Un Primrose
wojnę toczącą się przez emocje, pogardę, jak i wdzięczność za ratunek.
Beldour po chwili warknął, aby dać alfie znak że nie życzy sobie aby go
tak obserwował, jak to miał w zwyczaju przy pierwszym spotkaniu. Alfa
przewrócił okiem i napoił się wodą w jaką cały czas patrzył biały
basior. Wtem Ono ponownie się odezwał:
- To przypadkowe spotkanie czy masz coś dla mnie?..
*Cerber? :’D*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz